Dziewczyna, lat dwadzieścia i kilka jeszcze, poznała chłopaka i jak to się zdarza najpierw się zauroczyła, później może nawet zakochała. Byli z innych światów, z innych miejsc, spotykali się rzadko. Żyli każde swoim życiem wykradając chwile na spotkania. Nawet nie myślała o stałym związku, ot była szczęśliwa tym co było.
Od jego znajomego dowiedziała się, że On kogoś ma, ze to poważny związek, ze ślubem w najbliższej przyszłości. Nie znała Jego narzeczonej, była Jej słodko obojętna.
Dziewczyna nie chciała związku, była niezależna, mieszkała sama, miała dobrą pracę, niczego w życiu jej nie brakowało. Do czasu...
Zegar biologiczny tyka. Instynkt macierzyński coraz bardziej wdziera się w Jej świadomość. No chciałaby, ale czy ma prawo? Z drugiej strony dlaczego ma swoje szczęście poświęcać dla kogoś kogo nawet nie zna? W imię zasad czy, szeroko pojętej, moralności?
Nie chce rozbijać tamtej rodziny. Teraz nie chce, ale czy może zagwarantować, ze za rok, dwa, pięć, dziesięć nie zmieni zdania? Marzy Jej się dziecko właśnie z Nim, z nikim innym.
On nie widzi przeszkód, jeśli Ona deklaruje, że niczego nie będzie żądać. Tak, wiemy On, jest dużym dzieckiem, chce mieć wszystko nie ponosząc konsekwencji. O jego żonie, oficjalnym życiu, nie rozmawiają, temat nie istnieje w ich azylu szczęścia.
Nikt nie jest w stanie przewidzieć czy Dziewczyna dobrze robi, czy nie będzie cierpieć po zrealizowaniu planów, zresztą ona jak ona, czy ich maluch nie będzie cierpiał? Jak mu wytłumaczyć dochodzącego Tatusia? Może Ona ma nadzieję, ze On zdanie zmieni, ze zostawi żonę dla Niej, tylko czy duzi chłopcy stają się kiedykolwiek mężczyznami?
Czy powinni żyć chwilą, łapać to co los daje i nie zastanawiać się co będzie dalej? Czy każdy ma prawo marzyć, nawet kosztem marzeń innych? Moralnie, z pewnością nie, ale czy tak zwyczajnie, egoistycznie, po ludzku?
tu się muszę nawymądrzać. Miłości nie wytłumaczysz, to choroba a człowiek zakochany nie myśli racjonalnie, nie analizuje i nie kalkuluje. Jedno jest pewne - w trójkącie zawsze będzie i miłość, i krzywda, i zdrada i oszustwo. Miejsca na szczęście, jak widać, niewiele.
OdpowiedzUsuńoj to prawda, serce nie ma nic wspólnego z racjonalnością
UsuńAbsolutnie zgadzam sie z Klarka.
OdpowiedzUsuńja też ;-)
Usuńszczęścia się nie buduje na czyimś nieszczęściu ... choćby nie wiem co!
OdpowiedzUsuńano nie powinno się
UsuńKlarka ma rację, żaden rozsądek, żadne argumenty dla świeżo zakochanej osoby nie trafią. Że krzywdzi, że coś może stracić. Potem kiedy pierwsze zaćmienie przechodzi przychodzą refleksje. Też jestem zdania, że nie można budować swojego szczęścia na cudzym nieszczęściu i tego się w życiu trzymam. Do tej pory mi się udawało wytrwać w tym postanowieniu.
OdpowiedzUsuńdobrze mieć zasady i nie dać się złamać mimo wszystko, żeby jeszcze serce też tak uważało, z drugiej strony pewnie po to mamy rozum
UsuńTrudno budować szczęście na cudzym nieszczęściu, trudno być "tą drugą". Myślę, że żyć chwilą i nie patrzeć na innych można tylko wtedy, gdy jesteśmy we dwoje, dla siebie, nie krzywdzimy innych, nie niszczymy komuś życia, marzeń. W tej sytuacji, którą opisujesz myślę, że trzeba patrzeć na konsekwencje, że trzeba mieć świadomość przyszłości, brać pod uwagę ile się zmieni, myślę, że miłość miłością, ale pewnego postępowania nic nie usprawiedliwia. Ktoś komuś przysięgał już miłość i wierność i uczciwość małżeńską czy to w obliczu Boga czy pracownika USC, ale tak czy owak przy świadkach, przy rodzinie, coś deklarował, coś obiecywał. To jest w pewnym sensie branie odpowiedzialności za drugiego człowieka, nie można sobie ot tak odskoczyć na bok, bo nie będzie zobowiązań. Kłamstwo ma krótkie nogi, a zdrada pozostaje zdradą czy odbyła się raz czy trwa latami to nadal oszustwo.
OdpowiedzUsuńto prawda, ale czy On ze żoną są szczęśliwi, skoro nie może/nie chce zostawić Dziewczyny?
UsuńDziewczyny powiedziały już wszystko ... Coraz częściej takie sytuacje się zdarzają. Nie wiem czy szczęście budowane na czyimś nieszczęściu ma jakikolwiek smak? Chyba tylko goryczy.
OdpowiedzUsuńPewnie tak, taki słodko-gorzki smak. Z jednej strony te wykradzione chwile z drugiej wizja tamtej.
UsuńPopieram wszystkie odpowiedzi, ze nie wolno budować szczęścia na czyimś nieszczęściu itd. ale zastanawiam się tez, czy chciałabym aby ktoś taki był ojcem dla mojego dziecka, pomimo tykającego zegara? Człowieka który sam jeszcze ma mentalność dziecka? Chyba musiałabym w 100% pewna, ze ja sama będę mogła temu dziecku zapewnić wszystko i umieć mu wystarczyć i za matkę i za ojca- a tak się raczej nie da. Wiec nie wiem...Ciesze się, ze nie muszę się nad tym tak realnie zastanawiać i sytuacja nie dotyczy mnie.
OdpowiedzUsuńTo prawda, bo w sumie czy można mieć dobre zdanie o człowieku, który zdradza, kłamie, oszukuje (w tym wypadku swoją żonę). Zgadzam się z Niebieską, że mimo najszczerszych chęci nie da się być matką i ojcem jednocześnie. Facet ma zdecydowanie inną konstrukcję psychiczną niż kobieta.
UsuńJa myślę, że i Dziewczynie wygodne się wydaje takie życie, jest wolna, nie trzeba się deklarować, a mimo to czuje się kochana :-) Prawdą jest, że dobrze nie musieć być w takiej sytuacji :-)
UsuńMam znajomą. Facet wojskowy, żona w W, znajoma w G. Dwoje dzieci w W i maluszek w G. Od początku bardzo sceptycznie podchodziłam do deklaracji znajomej, że tak jest dobrze, że ma weekendy dla siebie (bo facet jechał do rodziny), że on bardzo kocha i ją i Malucha, że tam to tylko do dzieci jedzie (rozwieść się nie może bo mieszkanie służbowe w którym mieszka rodzina by stracił).
UsuńNie wierzyłam, bo co to za święta - zawsze bez niego, wakacje - bez niego, dziecko chore w weekend - trzeba sobie samemu radzić. Sytuacji gdy boli, że tej drugiej osoby nie ma, choć powinna być jest bez liku. I tych deklaracji starczyło na dwa lata. Jedynym efektem tego chorego związku jest dziecko, które nie ma szans na spędzanie wakacji z ojcem i poznanie swojego rodzeństwa (mieszkającego gdzieś w W.)
Czy to jest szczęście?
Masz rację, tu chyba dobrego wyjścia nie ma, Jakby wpadać coraz głębiej w jakiś dół, na razie podziwiając kolorowe etapy kolejnych głębokości
UsuńTak naprawdę, to oboje są mentalnymi dziećmi.
OdpowiedzUsuńOna - bo ma potrzebę, którą stara się zaspokoić, nie zwracając uwagi na ofiary swojego postępowania.
On - bo nie potrafi dokonać wyboru, i wziąć na swoje barki odpowiedzialność za swoje postępowanie.
Pozostaje współczuć dziecku.
To prawda. Może kiedyś dorosną, zanim dziecko się pojawi :-)
UsuńAnia słuszne spostrzeżenia. Ja nie wierzę w gadanie "jadę do domu, bo dzieci" a w domu co? śpi na kanapie w imię miłości do drugiej czy normalnie dzieli łóżko z żoną? Dla mnie zdrada jest pod tym względem aktem niewybaczalnym. Nie zniosłabym myśli, że mój mąż był dzień czy dwa temu z inną kobietą, cholera wie co z nią robił, a teraz tymi samymi ustami, tymi samymi rękami dotyka mnie czy naszego syna. Nie zniosłabym tego, brzydziłabym się na maksa.
UsuńZgadzam się z Brunicą - i też życzę im, żeby dorośli, zanim pojawi się dziecko. Jak ma ktoś cierpieć, niech to nie będzie nikt poza nimi.
OdpowiedzUsuńOni sami sobie wymyślili takie życie, ale wciąganie w to dziecka to już inna bajka, a ona nie może wiedzieć, jak się zachowa goniona hormonami w ciąży i czy jednak nie zażąda, żeby on odszedł od żony do niej.
Nie znoszę takich układów, mimo wszystko uważam, że ten facet robi większą krzywdę - bo obu kobietom.