wtorek, 12 lutego 2013

Po co komu pies w domu?

Zastanawiałam się dwa tygodnie po wzięciu naszego lejka, po co mi to było. Furia została przechrzczona na  Furaginę (:p), bo ciągle szczochy sprzątałam.
Ze szmatą w łapie mamrotałam : "nie miała baba kłopotu kupiła sobie prosie". Nigdzie nie pojedziemy, bo co z psem, koniec wycieczek, całodziennych wypadów na zakupy.
Dzień za dniem ciągle jedno i to samo, wszystko pod dyktando aktywności psa ;-) Wiadomo nie oddam zwierzaka, bo już go nazwaliśmy i pokochaliśmy. Do tego ta słodka mordka do miziania


W sobotę wpadłam na pomysł, że może wezmę ją na długi spacer, wymęczę i będę miała chociaż ze 2 godziny na ogarnięcie naszej kuwety.

Jejuuuuuuuu jakie to terapeutyczne doznanie. Mróz, słońce i przestrzeń. Łaziłyśmy po polach ponad godzinę. Widziałyśmy kilka lisów, stado saren. Ona biegała, węszyła, żarła patyki, ja nie myślałam o niczym byłam tam, w tamtej danej chwili. wszystkie problemy kłopoty były poza mną. Cudne jest życie na wsi :-)


Po powrocie dostałam przypływu energii, psina za to przespała jakieś 5 godz.
No i miałyśmy rewizytę mieszkańców pól i lasów 

 

W niedzielę, już z Miśkiem, spacerek 2 godziny, po miejscach gdzie zima nie ma śladu człowieka. Nie ma nic przyjemniejszego, gdy po takiej aktywności na mrozie, zasiądzie się do kawy i domowego ciasta.

Postanowiłam, ze to będzie mój codzienny rytuał, taki obchód pól malowanych ;-)

Dzisiaj w pracy, ten kto nie ma nic do roboty, przyjął sobie za cel doprowadzenie mnie do, kolokwialnie pisząc, kurwicy, ale na wszystkie ataki odpowiadałam głębokim oddechem i powtarzaniem w myślach, jeszcze 4/3/2 godziny pójdę na pola z Furaginą :-)